Był wczesny bardzo ciepły poranek lipcowy, w nocy padał deszcz. Nagie wzgórze parowało, ale mech i szczeliny w skale skąpane były w wilgoci i wszystkie kolory stały się bardziej intensywne. Koło werandy roślinność przypominała las monsunowy ukryty jeszcze w porannym cieniu. Rosły tam gęste złośliwe krzaki i kwiaty i babka bardzo musiała się wystrzegać, żeby ich nie połamać, gdy przesłaniając dłonią usta i cały czas bojąc się, by nie stracić równowagi, szukała zguby.